Z Katowicami ciągle było mi nie po drodze, ale nie mogłam nie skorzystać z okazji, że aktorzy z Teatru Śląskiego wraz z Maćkiem Lipiną w roli Ryśka Riedla pojawili się w krakowskim Teatrze Słowackiego, by zaprezentować "Skazanego na bluesa". Pierwszą refleksją, która narzuciła mi się po spektaklu to to, że obok tego wydarzenia nie można przejść obojętnie. Zarówno w czasie przerwy, jak i po spektaklu korytarz rozbrzmiewał rozmowami widzów wymieniających swoje wrażenia. Mimo że scenariusz był dosyć wierny filmowemu oryginałowi Jakubik zaskoczył swoją wizją wprowadzając na scenę zagadkowe postacie. Być może mogłyby spełniać one jakąś ważniejszą rolę poza rozgraniczaniem poszczególnych scen, ale wprowadziły one w sztukę coś niepokojącego, skłaniającego do refleksji. Nie sposób nie odnieść się do odtwórcy głównej roli - niestety nie mam porównania z tym jak Ryśka zagrał "Kowal", ale moim zdaniem Maciek dobrze odnalazł się na scenie - nie silił się, by na siłę upodobnić się do Ryśka np. w sposobie śpiewania (czego wcale nie musiał robić - wszyscy wiedzieliśmy o kim jest sztuka), miał dosyć dużą swobodę w kontakcie z publicznością. W czasie trwania spektaklu wiele było momentów dla mnie "magicznych" - "Gizd", rozmowa Ryśka z ojcem, zaproszenie na scenę publiczności w czasie wykonywania "Whiskey", urodzinowe życzenia składane Goli i wreszcie przepiękny "Sen o victorii". Zakończenie bisem i wykonanie "Cegły" oraz "Whiskey" przy publiczności, która bawiła się wcale nie gorzej niż na prawdziwym koncercie Dżemu było tylko wisienką na torcie

Serdecznie polecam wszystkim obejrzenie tego spektaklu - to naprawdę ciekawe przeżycie
